Hamilton, czyli najlepszy musical wszechczasów


Czy jest ktokolwiek, kto nie słyszał o Hamiltonie ani raz w całym swoim życiu? Jeśli tak, to teraz właśnie dowiadujecie się o jego istnieniu.

Ja już od paru lat zbierałam się, żeby w końcu obejrzeć ten musical i wreszcie zrozumieć, o vo w nim chodzi. No bo widziałam ten tytuł w tak wielu miejscach, że mimochodem w pewnym momencie musiałam zacząć się nad tym zastanawiać. W queerowych książkach, szczególnie tych Adama Silvera, jest go pełno. I nie tylko tam. Nawet moi znajomi mi o tym mówili.

Szczerze? Teraz trochę żałuję, że nie dałam temu szansy o wiele wcześniej.

Dobra, to zacznijmy od początku. O czym w ogóle jest ten musical?

No więc opowiada on on tytułowym Alexandrze Hamiltonie. A on jest jednym z założycieli Stanów Zjednoczonych, twórcą dolara amerykańskiego i generalnie politykiem. W musicalu śledzimy jego losy, bodajże od momentu przybycia do Nowego Jorku i aż do śmierci.

A ja uwielbiam w tym musicalu dosłownie wszystko. Piosenki są niesamowite i wpadają w ucho. Tancerze wymiatają na scenie, a nawet sam sposób przedstawienia historii jest boski. Zawiera wiele emocji, rozbawia i wydusza łzy.

Tak naprawdę to wcale nie spodziewałam się tego, że spodoba mi się aż tak bardzo. Przez pierwsze kilka minut nie byłam przekonana. Ale potem oglądałam z wielkim uśmiechem na twarzy. Kiwałam się do rytmu, śmiałam i komentowałam poczynania bohaterów. Tak, zdecydowanie się wczułam.

I nie mogę przestać słuchać tych pięknych piosenek. Nawet teraz, gdy piszę ten post, to na słuchawkach leci mi playlista. Coś pięknego.

A jeśli zastanawiacie się, gdzie możecie obejrzeć ten musical, znajduje się na Disney+. I zdecydowanie warto go zobaczyć, bo aktorzy wykonali kawał dobrej roboty. Mega podziwiam ich za to, że potrafili śpiewać i jednocześnie tańczyć, a głos im się wcale nie załamywał. Coś niesamowitego.

Tak, muszę zacząć chodzić do teatru.

Wracam do blogowania!


Hejo!

Już dawno mnie tutaj nie było, prawda? No więc przypomiałam sobie o tym blogu i znów mam ochotę go prowadzić. Ale tym razem skutecznie.

Ostatnio znalazłam kilka rzeczy, które teraz absolutnie mnie ekscytują. Musicale, podcasty, rośliny... No i chciałabym się tym z Wami podzielić. Właśnie po to jest ten blog – żebym mówiła o tym, co mnie ekscytuje.

Na szczycie tej listy jest wiosna. Pomijając pogodę sprzed kilku ostatnich dni, ta pora roku zaczyna się naprawdę pięknie rozkręcać. Znowu mogę słuchać świergotu ptaków, patrzeć jak kwitną kwiaty. Nawet zaczęłam uprawiać własne zioła w szklarence, takie jak bazylia, czarnuszka i kilka innych.

Jednak najbardziej nie mogę się doczekać, aż będzie na tyle ciepło, żebym mogła zrobić sobie piknik w ogrodzie. Mam taką specjalną matę piknikową, która jest nieprzemakalna i ciepła. W tamtym roku naprawdę często z niej korzystałam. Czytanie książek na pikniku ma naprawdę wspaniały klimat.

Dobra, a co Was ekscytuje w związku z wiosną? Koniecznie się tym podzielcie!

Początek jesieni i powrót anemii

    Jeszcze kilka dni temu było tak cudownie ciepło, a teraz nagle zrobiło się tak okropnie zimno. To chyba oznacza, że sezon jesienny już się rozpoczął. A wraz z nim częste deszcze i szarość przeplatana złotymi koronami drzew. Przynajmniej przez pierwszą połowę. Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo nie lubię późnej jesieni. Jest taka zimna, ponura i beznadziejna.

źródło

    Ale jeśli mam być szczera, to w ogóle nie jestem zbyt wielką fanką jesieni. Zdecydowanie mniej jest rzeczy, które w niej lubię. Ale gdybym miała je wymienić, wskazałabym na pewno możliwość noszenia swetrów. Absolutnie kocham nosić swetry i bluzy. Na pewno bardziej, niż bluzki z krótkim rękawem. Wydają mi się wygodniejsze i chyba ładniejsze. Nie mogę też narzekać na piękne widoki we wczesnej jesieni. Spacer pośród drzew o złotych koronach jest czymś wspaniałym.

    Jednak ja jestem okropnym zmarzluchem, co zdecydowanie mi przeszkadza. Zdarza się, że nawet w lecie czasem chowam się pod kołdrą. Co zapewne jest związane z moją anemią. Która, swoją drogą, znowu wróciła. Miałam od niej parę lat przerwy, która właśnie się skończyła. W związku z tym dostałam leki. Ale korzystam również z naturalnych sposobów. Może macie ochotę, abym się nimi z Wami podzieliła?

    Jest mi trochę przykro z powodu moich złych wyników. Które jednak wyjaśniają mój ostatni spadek samopoczucia. Włosy zaczęły mi bardziej wypadać, kręciło mi się w głowie i ogółem byłam zdecydowanie bardziej zmęczona. Zwalałam winę na deszczową pogodę, która też na mnie wpływa. Leczę się na depresję, która jest jak jazda kolejką. Raz w górę, a raz w dół. A szarość za oknem zdecydowanie nie pomaga.

    Ignorowałam moje złe samopoczucie zdecydowanie zbyt długo. A gdy dostałam wyniki, dowiedziałam się, że poziom mojego żelaza jest dość mocno poniżej normy. Nie będę kłamać, trochę się tym zmartwiłam. Przez to nie poszłam do szkoły przez kilka dni, bo po pierwsze źle się czułam, a po drugie - musiałam odwiedzić lekarza rodzinnego, by dostać jakieś leki.

    Po tych dwóch dniach kuracji i picia ampułek, zaczynam powoli odczuwać skutki uboczne leczenia. Mój żołądek trochę na tym cierpi. Objawy mi się nieco nasiliły, dokładnie tak, jak ostrzegał lekarz. Ale niedługo ma mi się poprawić, więc w tej chwili potrzebuję zaopatrzyć się w więcej cierpliwości i pamiętać o przyjmowaniu lekarstwa.

    Obiecałam sobie, na zachętę, że gdy wyniki badań, które ponownie muszę zrobić za dwa miesiące, będą dobre, to kupię sobie jakąś książkę w ramach nagrody. Mój stosik niestety się skończył, więc to będzie dla mnie dobra motywacja, by o siebie zadbać.

    Trzymajcie za mnie kciuki!

Rutyna w walce z depresją

Choć dzisiejszy dzień jeszcze się nie skończył, już teraz mogę powiedzieć, że dla mnie jest on bardzo dobry. Pomimo tego, że musiałam wstać o 5:30, nie jestem aż tak zmęczona, jak się spodziewałam. Prawie rozpiera mnie energia i chęć do działania. Prawie.

źródło

Bo wiecie, odkąd zaczął się rok szkolny, ciągle jestem zmęczona. Jest mi trudniej ogarnąć pewne rzeczy i często brakuje mi czasu. Przez zbliżającą się maturę również nie mogę sobie pozwolić na robienie samych przyjemności.

Ale z drugiej strony, powrót tej rutyny jest dla mnie bardzo korzystny. Przez to, że choruję na depresję, bardzo trudno jest mi się zebrać do wstania z łóżka bez konkretnego powodu. A ten obowiązek codziennego wstawania i porannego spaceru na przystanek autobusowy jednak mnie do tego zmusza. Wymaga ode mnie, żebym choć trochę się ogarnęła i doprowadziła do porządku mój wygląd. Teraz już nie mogę chodzić przez cały dzień w piżamie, co przecież wcześniej zdarzało mi się niemal codziennie. Z jednej strony, czasem mi tego brakuje. Zaś z drugiej, kiedy wyglądam i czuję się ładnie, wszystko jest jakieś odrobinę łatwiejsze i przyjemniejsze. Takie satysfakcjonujące.

Poza tym, dzięki tej rutynie czuję się po prostu bezpiecznie. Wcześniej tak naprawdę każdy dzień był dla mnie walką o to, by w ogóle normalnie funkcjonować. Mój rytm dnia był zupełnie rozbity i nie potrafiłam się z tym ogarnąć. Często mnie to frustrowało i było po prostu męczące. Teraz jest zupełnie inaczej.

Wiem, że jeszcze będę narzekać na to, że każdy mój dzień wygląda prawie tak samo. Ale na tę chwilę się z tego bardzo cieszę. Cóż, przy okazji nie mam nawet czasu poświęcać czasu moim przykrym myślom.

Zawsze to jakiś plus, prawda?





Świeczkowanie czas zacząć!

Jesień powoli się rozkręca. A wraz z nią, najwyższy czas przywrócić ukochane rytuały zarezerwowane dla właśnie tej pory roku! Ja niesamowicie się z tego cieszę, a Wy?

Może porozmawiajmy sobie o naszych ulubionych jesiennych tradycjach

Jedną z nich jest właśnie świeczkowanie, jak lubię nazywać po prostu palenie świec zapachowych. One zdecydowanie kojarzą mi się ze złotą porą roku. Wydaje mi się nawet, że właśnie wtedy palenie ich jest najbardziej przyjemne.

Pamiętam, jak kiedyś miałam małą obsesję na punkcie zbierania zapachowych świeczek i posiadałam całkiem sporą kolekcję. Miały różne kształty, kolory i zapachy. Najbardziej lubiłam chyba leśną, bo rzeczywiście jej woń przywodziła na myśl towarzystwo drzew iglastych i odrobinę naturalnej wilgoci.

Natomiast nienawidziłam tej o zapachu bawełny. Przypominała mi mydło i była totalnie mdła i taka męcząca.

Teraz czuję nieodpartą potrzebę, by zdobyć świeczkę o zapachu cynamonu i kawy. Wydaje mi się, że te zapachy będą wręcz uzależniające i skończą mi się niezwykle szybko.

A jeśli chodzi o inną jesienną tradycję, jest to picie herbaty. Co prawda, piję ją przez cały rok, ale wiecie, w czasie lata czy wiosny sięgam po zupełnie inne smaki. Czarna i earl grey to moje ulubione. Jednak mam też taką, która jest zarezerwowana tylko i wyłącznie na jesień. A mówię o takiej, która smakuje jak jabłko z cynamonem.

Jest naprawdę niesamowita, nawet kiedy sprawia, że moje gardło piecze od ilości cynamonu. Choć to, jakby nie patrzeć, też jest tak dziwnie przyjemne. Na swój własny sposób. A poza tym, ona pachnie jak niebo i cudownie rozgrzewa. Będzie absolutnie wspaniała na chłodne, jesienne wieczory. No, na zimowe również.

W tym roku, czego nie robiłam nigdy wcześniej, chcę też zrobić bukiet z opadniętych, suchych liści. Kiedy już będą spadać, udam się na spacer i pozbieram najładniejsze. Im więcej będą miały kolorów, tym lepiej. Najbardziej chciałabym znaleźć liście klonu, bo jest to moje ulubione drzewo, a ich kształt jest po prostu najpiękniejszy. Ale wszystkie inne również przygarnę. Trzeba brać, co natura brała.

Gdy już będę mieć ich wystarczająco dużo, włożę je do wazonu i postawię w widocznym miejscu. Pewnie przy oknie.

Zrobienie czegoś takiego kojarzy mi się z "Anią z Zielonego Wzgórza". Nie pamiętam, czy ona też zbierała liście, ale wcale by mnie to nie zdziwiło.

Na mojej liście nie może oczywiście zabraknąć maratonów filmowych. Nie obchodzę Halloween w taki stereotypowy sposób. Nie przebieram się i nie zbieram cukierków ani nie imprezuję. Ale za to uwielbiam oglądać filmy. W wolnej chwili przygotuję sobie specjalną listę filmów, które obejrzę tej jesieni. I oczywiście się nią z Wami podzielę!

A teraz podzielcie się, jakie Wy macie jesienne zwyczaje!