Wreszcie nowy dziennik!

Zapełniając kilka ostatnich stron w moim poprzednim dzienniku, trochę się już frustrowałam. Totalnie nie mogłam się już doczekać, aż zacznę nowy, który tak bardzo mi się spodobał. I dziś wreszcie się z nim pożegnałam, by zacząć wypełniać tą piękność!


Zaczęcie tego dziennika przyniosło mi nie tylko ulgę, ale i ogromną radość. Pisanie w nim sprawia mi o wiele więcej satysfakcji. I aż mnie kusi, żeby tylko siedzieć i zapełniać stronę po stronie. Nawet, jeśli akurat nie mam nic szczególnego do zapisania. Już i tak zapisałam kilka stron.

Oczywiście wciąż ozdabiam każdą ze stron naklejkami. Na dole pasek kolorowej taśmy, a potem w rogach pasujące kolorystycznie naklejki. Nie umiem robić tak pięknych i estetycznych stron, jakie można zobaczyć na przykład na Pintereście. Ale niezbyt mnie to obchodzi. Robię to tylko dla siebie i najważniejsze dla mnie jest to, żeby sprawiało mi to przyjemność. Taką, jaką sprawia już teraz.

Jeśli chodzi o poprzedni dziennik, prowadziłam go przez ponad trzy miesiące. Specjalnie dziś zapisałam na pierwszej stronie datę pierwszego oraz ostatniego wpisu. Dzięki temu, kiedy za kilka lat będę chciała odświeżyć sobie swoją przeszłość, będę wiedziała, od czego zacząć.

Muszę jeszcze tylko zorganizować sobie jakieś pudełko, w którym będę mogła trzymać wszystkie moje dzienniki. Chcę mieć w jednym miejscu. I najlepiej, żebym mogła z łatwością przenosić wszystkie naraz. Bo kiedy się wyprowadzę z domu rodzinnego, zamierzam wszystkie zabrać ze sobą. W końcu mają dla mnie wyjątkową wartość.

Koniecznie dajcie znać, czy Wy też prowadzicie dzienniki!

Pastelowy zestaw z Action - czy warto?

W jednym z poprzednich postów pokazałam Wam moje zakupy z Action. Wśród nich był pastelowy zestaw piśmienniczy. Obiecałam, że napiszę o nim swoją opinię. Zdążyłam już trochę go przetestować, dlatego najwyższy czas, żebym podzieliła się z Wami moimi odczuciami!

W zestawie znajduje się sześć długopisów kulkowych, sześć cienkopisów oraz sześć dwustronnych podkreślaczy. Co daje nam w sumie osiemnaście elementów. Jest to całkiem sporo. Zapłaciłam za to 17,95 zł, co według mnie jest bardzo dobrą i korzystną ceną. Zestaw zdecydowanie jest jej wart.

Mają obudowę z przyjemnego matowego plastiku, który dobrze leży w dłoni. Nie ślizga się w niej ani też szczególnie nie klei. Nie mam pojęcia, jak powinnam nazwać to, o czym myślę, więc zostanę przy tym określeniu.

Ta obudowa jest w dotyku tak przyjemna, że wręcz chciałabym ją ciągle głaskać. A to sprawia, że pisze mi się naprawdę bardzo przyjemnie.

Podkreślacze

Zacznę może od podkreślaczy. Jak już wcześniej wspomniałam, są one dwustronne. Jedna jest cienka i może służyć jako zwykły marker. Druga natomiast jest typowym podkreślaczem o ściętej końcówce. Przez to tak na dobrą sprawę można stwierdzić, że w zestawie mamy tak naprawdę aż dwadzieścia cztery elementy.

 

O wiele przyjemniej korzysta mi się z cienkiej końcówki. Pisze gładko i przyjemnie. I po prostu jest bardzo wygodna. Natomiast druga końcówka jest odrobinę... szorstka. Używając jej, czuję jak chrobocze po kartce. Co nieszczególnie mi się podoba. Dźwięk i odczucia nie są zbyt miłe.

Niemniej jednak, jakość jest naprawdę dobra. Tusz nie przebija na drugą stronę kartki, a jest naprawdę dobrze napigmentowany. I na kartce wygląda naprawdę dobrze. Niemal tak świetnie, jak pisaki z o wiele wyższych półek.


Być może nie zdołają przebić moich ukochanych podkreślaczy Stabilo. Jednak jestem naprawdę zadowolona z zakupu ich. Nadadzą się idealnie dla osób, które poszukują czegoś dobrego, a jednocześnie nie chcą przepłacić. Ja mogę zdecydowanie polecić.

Cienkopisy

Cienkopisy mają końcówkę o wiele mniejszą, niż się spodziewałam. Chyba jeszcze nie widziałam u żadnych aż tak cienkiej. Jednak ja mogę uznać to za plus. Wreszcie coś, co nie pisze identycznie do długopisu.


Nimi również pracuje mi się bardzo dobrze. Suną po kartce bardzo płynnie i gładko. Jestem nimi absolutnie zachwycona. I zdecydowanie stały się moimi ulubionymi cienkopisami ze wszystkich, jakie kiedykolwiek posiadałam.


Gdybym miała te szóstki ustawić na podium, cienkopisy zajęłyby dumne drugie miejsce.

Długopisy kulkowe

A teraz pora na mojego definitywnego faworyta. Czyli najwspanialsze na świecie długopisy kulkowe.

Nimi pisze się najprzyjemniej z całego zestawu. Jestem w nich absolutnie zakochana. Suną po papierze tak gładko i lekko, że praca nimi jest niesamowicie przyjemna.


Kolory także są piękne i intensywne. Nie wypluwają z siebie zbyt dużo tuszu, ale też go nie żałują. Piszą po prostu perfekcyjnie. Idealnie nadadzą się do rysowania drobnych rysunków no i oczywiście tworzenia pięknych nagłówków.


Raczej nie będę ich używać do zapisywania całych stron. Nie wiem, jak wygląda sytuacja z tuszem w nich. Dlatego wolę nie ryzykować, że zbyt szybko go zużyję. Bo i tak może być.

Na pewno dam Wam znać, jak sprawdzają się po dłuższym czasie użytkowania. Mam nadzieję, że będą działać tak świetnie, jak się to zapowiada. Jak na razie jestem bardzo pozytywnie nastawiona i zdecydowanie je polecam.

Tymczasem Wy koniecznie dajcie mi znać, czy posiadacie ten zestaw albo planujecie kupić!

Nowa figurka w mojej kolekcji

Wczoraj udało mi się spełnić jedno z moich malutkich marzeń i kupiłam swoją upragnioną figurkę LPS. Gdy tylko otworzyłam paczkę, zapomniałam o całym świecie. Jestem absolutnie przeszczęśliwa i teraz dziękuję sobie, że się na to zdecydowałam.

Krówka, którą tu widzicie, dostała ode mnie imię Toffi.

Jej kolory mocno kojarzą mi się z jakimś cukierkiem karmelowym, czy czymś w tym rodzaju. Dlatego uznałam, że to będzie idealne. A nazywając ją, poczułam w sercu to takie charakterystyczne uczucie. Takie, które pojawia się tylko wtedy, gdy wiecie, że to jest właśnie TO, jedyne i najlepsze. Mam nadzieję, że rozumiecie, co chcę przez to powiedzieć.


Tę figurkę udało mi się znaleźć na Vinted w naprawdę dobrej cenie. Razem z przesyłką zapłaciłam za nią nieco ponad 20zł. Uważam, że to są grosze, szczególnie w obecnych czasach. Bo teraz te figurki, jako nieprodukowane już unikaty, potrafią kosztować nawet kilkaset złotych. To się tyczy głównie popów, ale inne kształty również nie należą do tanich.

Ta krówka była chyba jedną z najtańszych, jakie udało mi się znaleźć. A przejrzałam naprawdę wiele, wiele ofert. Kiedy mówię, że zapłaciłabym fortunę, żeby zdobyć petszopa, to... nie do końca tak myślę. Staram się nie wydawać wszystkich moich oszczędności na jedną rzecz.

Tym bardziej cieszę się, że kupiłam moją Toffi.


Gdy przeglądałam oferty na Vinted, to bardzo zależało mi również na jakości. Niektóre figurki, które widziałam, były w naprawdę fatalnym stanie. Brudne plamy (które da się zmyć bardzo łatwo) już przestały mnie zadziwiać. Ale brak niektórych elementów już trochę mnie zabolał.

Nawet nie umiem sobie wyobrazić, co właściciel musiał robić ze swoimi krowami, że straciły ogon albo całą farbę w którymś miejscu. Bo nie wydaje mi się, żeby to stało się podczas zwyczajnej zabawy.

Cóż, jestem trochę wyczulona na punkcie dbania o różne rzeczy. Róbcie sobie z nimi co chcecie, ale mi się to po prostu nie będzie podobać.

Moja krówka, gdy ją otrzymałam, była jedynie odrobinę zapruszona. I miała na tyle główki takie typowe plamki, które zostają po długim czasie użytkowania. Na szczęście, nie wyglądało to wcale tak strasznie i z łatwością mogłam się  tego pozbyć.

Użyłam magicznej gąbki, która bardzo skutecznie pozbyła się brudu. A jednocześnie nie uszkodziła farby. Trochę się bałam, że to mogło się stać, ale na szczęście wszystko jest w porządku. A Toffi, poza malusimi kropeczkami, wygląda niemal jak nowa.

Toffi od razu stała się moją najbardziej ulubioną figurką z całej kolekcji. Jest absolutnie prześliczna i cudowna. Kocham ją szczególnie dlatego, że krowy są moimi najbardziej ulubionymi zwierzętami ze wszystkich. I tak, to też był jeden z głównych powodów, dlaczego zaczęłam szukać takiej figurki.

I cieszę się, że jest już w nowym domku.

A naszyjnik, który widzicie na jej szyi, zrobiłam dla niej własnoręcznie. Chciałam, żeby miała jakąś ładną ozdobę. Więc stworzyłam go specjalnie dla niej i tylko dla niej. Kolory oczywiście wybrałam tak, żeby pasowały do jej oczu. Myślę, że wygląda z nim całkiem ładnie.

Co myślicie?

Wycieczka do Action - co kupiłam?

Bardzo lubię sklep Action i żałuję, że jest tak daleko ode mnie. Można tam znaleźć wiele naprawdę świetnych rzeczy. Istnych perełek w dobrej cenie.

Myślę, że każdy się tam doskonale odnajdzie. Zarówno osoby kreatywne, poszukujące przyborów, jak i miłośnicy sprzątania, pięknych kubków czy też dzieci.

Ja również znalazłam tam kilka ciekawych rzeczy. Jesteście ciekawi, co kupiłam?


Pierwszą rzeczą, z której cieszę się chyba najbardziej, jest taki zestaw piśmienniczy. Zawiera on podkreślacze, cienkopisy oraz chyba długopisy kulkowe. Potrzebowałam czegoś takiego, ponieważ intensywnie prowadzę dziennik i uwielbiam wypełniać go kolorami.

Na tym blogu niedługo pojawi się moja recenzja tego produktu!


Wzięłam też dwa prześliczne notatniki. W środku mają kropki, a ich papier w dotyku jest bardzo przyjemny. Palce mam już wyczulone na grubość i jakość kartek. Dlatego jestem prawie pewna, że będą idealne pod większość mazaków i atramentów. Raczej nie spodziewam się, że będzie przebijać.

Jedyny minus jest taki, że są tak piękne, że pewnie będą mnie kusić. A przecież nie mogę zacząć nowego dziennika, kiedy już jestem w trakcie innego...


Zaopatrzyłam się również w cztery zestawy takich ślicznych naklejek. Uwielbiam ozdabiać strony dziennika i zużywam ich naprawdę dużo. A były przyjemnie tanie, więc nie mogłam sobie ich odmówić. Absolutnie nie żałuję ich zakupu.


Teraz przechodzimy do sekcji kosmetycznej.

Nigdy wcześniej nie kupowałam żadnych kosmetyków ani tym bardziej maseczek w Action. Dlatego zupełnie nie wiem, czego powinnam się po nich spodziewać. Mam dość delikatną i wrażliwą skórę twarzy, która jest podatna na uczulenia. Odrobinę się boję, jak ona zareaguje na te maseczki. Jednak mam nadzieję, że się na nich nie zawiodę.

Kupiłam dwie w płachcie, ale akurat mam zdjęcie tylko jednej. Pierwsza, którą możecie tu zobaczyć, jest truskawkowa i działa rozświetlająco i chyba odżywiająco. Druga jest bardzo podobna i działa niemal tak samo. Jedyna różnica polega na tym, że tamta jest borówkowa.

Skusiłam się też na żelowe płatki pod oczy. Nigdy wcześniej żadnych nie używałam, więc tutaj nie będę miała żadnego porównania i tym bardziej nie mam pojęcia, czego oczekiwać. Ale zobaczymy, mam nadzieję, że będzie przyjemnie.

Ostatnią już rzeczą z tej kategorii jest maseczka z różowej glinki z dodatkiem wody różanej. Absolutnie uwielbiam wszystko, co ma w sobie węgiel aktywny albo właśnie jakąkolwiek glinkę. Zauważyłam, że większość takich kosmetyków naprawdę dobrze mi się sprawdza. A moja buzia wygląda po nich wspaniale. Mam nadzieję, że tak będzie i tym razem.

  

Gdy zobaczyłam te kokardkowe spinki do włosów, to od razu się zakochałam. Zawsze marzyłam o takich ozdobach i wreszcie udało mi się je zdobyć. Dostępne były różne kolory, ale ja wybrałam właśnie te. Chciałam, aby możliwie jak najbardziej do siebie pasowały i żebym mogła je ze sobą łączyć. A poza tym, te wersje kolorystyczne najbardziej mi się spodobały.

Już teraz mogę powiedzieć, że są bardzo dobrej jakości. Wcześniej miałam do czynienia z taką spinką, ale z innego sklepu. I bardzo trudno było ją w ogóle otworzyć. Nie mówiąc już o tym, że nie wyglądała szczególnie super.

Natomiast te są genialne. Spinkę otwiera się bardzo łatwo i nie potrzeba do tego większego wysiłku. A mimo to, trzymają się na włosach bardzo dobrze. No i wyglądają świetnie.


A teraz trochę jedzenia. Dział z przekąskami w moim Action jest naprawdę ogromny i uwielbiam tamtędy przechodzić. Zawsze znajdę coś, co wygląda bardzo pysznie i po prostu nie mogę się oprzeć. 

Tym razem na spróbowanie kupiłam ciasteczka bounty. Już ich spróbowałam i mogę je szczerze polecić. Są słodkie, ale nie mulą. A czekolada nie tłumi smaku przepysznego kokosowego nadzienia. Tak właściwie, jest to trochę lepszy batonik bounty, który na dobrą sprawę różni się jedynie kształtem.

Wzięłam też na spróbowanie krakersy paprykowe. Uwielbiam chrupajki tego typu, więc czemu by nie.

Nie mogłam również nie kupić dwóch produktów, które są czymś obowiązkowym na mojej liście zakupów w Action. Biorę je za każdym razem, gdy tam jestem. Czyli oczywiście zielona herbata z miodem Arizona. Oraz ciastka karmelowe, które kładzie się na kubku z gorącym napojem. Wtedy ten karmel się troszkę topi i ciągnie, a ciasteczka robią się mięciutkie. Uwielbiam to i serdecznie polecam.


   

Tutaj mam dwie rzeczy, dla których nie do końca potrafię określić odpowiednią kategorię. Foliowy płaszcz przeciwdeszczowy, który będę ze sobą zawsze zabierać. To się bardzo przyda, jeśli gdzieś pójdę i zacznie padać, a ja przypadkiem zapomnę parasolki.

No i skusiłam się też na piłeczkę antystresową do ściskania. Chcę móc czymś zająć sobie ręce, kiedy będę na przykład oglądać film. Strasznie nie lubię, kiedy nie mam co z nimi robić. I wtedy nawet najciekawszy film nie pokona mojej frustracji.

 

Na półkach Action jest naprawdę dużo pięknej ceramiki. Jak dotąd, za każdym razem kupowałam tam jakiś kubek i teraz nie mogło być inaczej. Znalazłam taki prześliczny żółciutki. Jest mniej więcej wielkości mojej dłoni. Czyli dość mały. Wydaje mi się, że będzie o połowę mniejszy, niż standardowa szklanka o pojemności 250 mililitrów. Jest dla mnie idealny, będzie perfekcyjny na moją kawę.

Kupiłam też dwie takie... Hm, sama nie do końca wiem, jak to określić. Jedno jest miseczką, a drugie chyba czymś w rodzaju kubka bez ucha. Nie jestem pewna, ale na pewno są prześliczne. Zamierzam wykorzystać je raczej do serwowania przekąsek.



Ostatnią już rzeczą, którą zakupiłam, jest taka podstawka na laptopa. Już od dawna szukałam czegoś takiego i cieszę się, że wreszcie udało mi się to znaleźć. Jest składane, więc myślę, że można to z łatwością wszędzie zabrać. I chyba ma regulowaną wysokość.

Jest to szczególnie przydatne przy laptopach, które mocno się grzeją. Na przykład Asusach. Nie jest to co prawda podkładka chłodząca. Jednak zapewni odpowiednią cyrkulację powietrza w laptopie. Wiatraki w jego wnętrzu nie będą zasłonięte, a co za tym idzie - chłodzenie go będzie łatwiejsze.



Co myślicie o zakupach, które zrobiłam? Używaliście któryś z tych produktów albo macie zamiar się w nie zaopatrzyć?

Koniecznie dajcie też znać, jakie rzeczy stamtąd polecacie!

Mój pierwszy LPS sprzed kilkunastu lat

 Pamiętacie, jaka była Wasza pierwsza figurka LPS w kolekcji?

Ja tak i nawet wciąż ją mam. Chyba dostałam ją od mamy, niedługo po tym, jak usłyszałam o nich po raz pierwszy. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że wtedy te figurki dopiero stawały się tak bardzo popularne. Prawie wszystkie dziewczyny, które znałam ze szkoły, właśnie wtedy zaczynały je kolekcjonować. Ja jeszcze nie traktowałam tego poważnie i była to dla mnie zwykła figurka kota.

Dopiero później zaczęłam oglądać różne seriale, filmiki i inne rzeczy związane z LPS. I wtedy moja pierwsza figurka nabrała dla mnie wyjątkowej wartości. Oto ona:

Pamiętam, że w zestawie z nią były trzy złączone ze sobą puszki ryb. Które też nadal posiadam. I one tak idealnie pasują do jej podniesionej łapki. Może ją o nie oprzeć, co wygląda absolutnie uroczo.

O dziwo, pomimo upływu tych parunastu lat, jest w stanie niemalże idealnym. Jedyne, co zaburza jej perfekcję, jest odrobina rdzy pod główką i starta farba na nosku. Poza tym, naprawdę wygląda jak świeżo ze sklepu.

To przede wszystkim dlatego, że ja wyjątkowo dbam o większość moich rzeczy. W dzieciństwie petszopy były dla mnie niemal świętością. Nigdy nie zabierałam ich na zewnątrz ani też szczególnie z nimi nie podróżowałam. I chyba dość często je czyściłam.

Pamiętam też swoje małe dziwactwo z dzieciństwa. Nie pozwalałam sobie bawić się nimi, jeśli wcześniej nie umyłam rąk. Szczególnie po jedzeniu czy robieniu czegoś, co mogło w jakiś sposób ubrudzić mi palce. I kazałam innym ludziom robić to samo przed dotknięciem ich. Być może trochę z tym przesadzałam. Ale cóż, przynajmniej się opłaciło.

Przeglądając Vinted, zauważyłam, że wiele figurek jest mocno ubrudzona. Mają na główce dziwne, ciemne plamy albo są poplamione czymś, co wygląda jak tusz. Nie bardzo rozumiem, jak to się dzieje. No bo co ci ludzie robią z tymi figurkami, że aż tak je brudzą i niszczą? Nie wyobrażam sobie, żeby kiedykolwiek któryś z moich LPS tak skończył.

Oczywiście da się też znaleźć petszopy w dobrym stanie. Co prawda, trzeba dobrze szukać i przyglądać się zdjęciom. I zdecydowanie jest ich mniej. Ale się da. I szczerze, jest to jak na razie moja ulubiona strona do kupowania ich używanych. Niektóre są w dobrej cenie.

Dajcie znać, czy Wy też wciąż zbieracie albo kiedyś zbieraliście LPS?