Początek jesieni i powrót anemii

    Jeszcze kilka dni temu było tak cudownie ciepło, a teraz nagle zrobiło się tak okropnie zimno. To chyba oznacza, że sezon jesienny już się rozpoczął. A wraz z nim częste deszcze i szarość przeplatana złotymi koronami drzew. Przynajmniej przez pierwszą połowę. Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo nie lubię późnej jesieni. Jest taka zimna, ponura i beznadziejna.

źródło

    Ale jeśli mam być szczera, to w ogóle nie jestem zbyt wielką fanką jesieni. Zdecydowanie mniej jest rzeczy, które w niej lubię. Ale gdybym miała je wymienić, wskazałabym na pewno możliwość noszenia swetrów. Absolutnie kocham nosić swetry i bluzy. Na pewno bardziej, niż bluzki z krótkim rękawem. Wydają mi się wygodniejsze i chyba ładniejsze. Nie mogę też narzekać na piękne widoki we wczesnej jesieni. Spacer pośród drzew o złotych koronach jest czymś wspaniałym.

    Jednak ja jestem okropnym zmarzluchem, co zdecydowanie mi przeszkadza. Zdarza się, że nawet w lecie czasem chowam się pod kołdrą. Co zapewne jest związane z moją anemią. Która, swoją drogą, znowu wróciła. Miałam od niej parę lat przerwy, która właśnie się skończyła. W związku z tym dostałam leki. Ale korzystam również z naturalnych sposobów. Może macie ochotę, abym się nimi z Wami podzieliła?

    Jest mi trochę przykro z powodu moich złych wyników. Które jednak wyjaśniają mój ostatni spadek samopoczucia. Włosy zaczęły mi bardziej wypadać, kręciło mi się w głowie i ogółem byłam zdecydowanie bardziej zmęczona. Zwalałam winę na deszczową pogodę, która też na mnie wpływa. Leczę się na depresję, która jest jak jazda kolejką. Raz w górę, a raz w dół. A szarość za oknem zdecydowanie nie pomaga.

    Ignorowałam moje złe samopoczucie zdecydowanie zbyt długo. A gdy dostałam wyniki, dowiedziałam się, że poziom mojego żelaza jest dość mocno poniżej normy. Nie będę kłamać, trochę się tym zmartwiłam. Przez to nie poszłam do szkoły przez kilka dni, bo po pierwsze źle się czułam, a po drugie - musiałam odwiedzić lekarza rodzinnego, by dostać jakieś leki.

    Po tych dwóch dniach kuracji i picia ampułek, zaczynam powoli odczuwać skutki uboczne leczenia. Mój żołądek trochę na tym cierpi. Objawy mi się nieco nasiliły, dokładnie tak, jak ostrzegał lekarz. Ale niedługo ma mi się poprawić, więc w tej chwili potrzebuję zaopatrzyć się w więcej cierpliwości i pamiętać o przyjmowaniu lekarstwa.

    Obiecałam sobie, na zachętę, że gdy wyniki badań, które ponownie muszę zrobić za dwa miesiące, będą dobre, to kupię sobie jakąś książkę w ramach nagrody. Mój stosik niestety się skończył, więc to będzie dla mnie dobra motywacja, by o siebie zadbać.

    Trzymajcie za mnie kciuki!

Rutyna w walce z depresją

Choć dzisiejszy dzień jeszcze się nie skończył, już teraz mogę powiedzieć, że dla mnie jest on bardzo dobry. Pomimo tego, że musiałam wstać o 5:30, nie jestem aż tak zmęczona, jak się spodziewałam. Prawie rozpiera mnie energia i chęć do działania. Prawie.

źródło

Bo wiecie, odkąd zaczął się rok szkolny, ciągle jestem zmęczona. Jest mi trudniej ogarnąć pewne rzeczy i często brakuje mi czasu. Przez zbliżającą się maturę również nie mogę sobie pozwolić na robienie samych przyjemności.

Ale z drugiej strony, powrót tej rutyny jest dla mnie bardzo korzystny. Przez to, że choruję na depresję, bardzo trudno jest mi się zebrać do wstania z łóżka bez konkretnego powodu. A ten obowiązek codziennego wstawania i porannego spaceru na przystanek autobusowy jednak mnie do tego zmusza. Wymaga ode mnie, żebym choć trochę się ogarnęła i doprowadziła do porządku mój wygląd. Teraz już nie mogę chodzić przez cały dzień w piżamie, co przecież wcześniej zdarzało mi się niemal codziennie. Z jednej strony, czasem mi tego brakuje. Zaś z drugiej, kiedy wyglądam i czuję się ładnie, wszystko jest jakieś odrobinę łatwiejsze i przyjemniejsze. Takie satysfakcjonujące.

Poza tym, dzięki tej rutynie czuję się po prostu bezpiecznie. Wcześniej tak naprawdę każdy dzień był dla mnie walką o to, by w ogóle normalnie funkcjonować. Mój rytm dnia był zupełnie rozbity i nie potrafiłam się z tym ogarnąć. Często mnie to frustrowało i było po prostu męczące. Teraz jest zupełnie inaczej.

Wiem, że jeszcze będę narzekać na to, że każdy mój dzień wygląda prawie tak samo. Ale na tę chwilę się z tego bardzo cieszę. Cóż, przy okazji nie mam nawet czasu poświęcać czasu moim przykrym myślom.

Zawsze to jakiś plus, prawda?





Świeczkowanie czas zacząć!

Jesień powoli się rozkręca. A wraz z nią, najwyższy czas przywrócić ukochane rytuały zarezerwowane dla właśnie tej pory roku! Ja niesamowicie się z tego cieszę, a Wy?

Może porozmawiajmy sobie o naszych ulubionych jesiennych tradycjach

Jedną z nich jest właśnie świeczkowanie, jak lubię nazywać po prostu palenie świec zapachowych. One zdecydowanie kojarzą mi się ze złotą porą roku. Wydaje mi się nawet, że właśnie wtedy palenie ich jest najbardziej przyjemne.

Pamiętam, jak kiedyś miałam małą obsesję na punkcie zbierania zapachowych świeczek i posiadałam całkiem sporą kolekcję. Miały różne kształty, kolory i zapachy. Najbardziej lubiłam chyba leśną, bo rzeczywiście jej woń przywodziła na myśl towarzystwo drzew iglastych i odrobinę naturalnej wilgoci.

Natomiast nienawidziłam tej o zapachu bawełny. Przypominała mi mydło i była totalnie mdła i taka męcząca.

Teraz czuję nieodpartą potrzebę, by zdobyć świeczkę o zapachu cynamonu i kawy. Wydaje mi się, że te zapachy będą wręcz uzależniające i skończą mi się niezwykle szybko.

A jeśli chodzi o inną jesienną tradycję, jest to picie herbaty. Co prawda, piję ją przez cały rok, ale wiecie, w czasie lata czy wiosny sięgam po zupełnie inne smaki. Czarna i earl grey to moje ulubione. Jednak mam też taką, która jest zarezerwowana tylko i wyłącznie na jesień. A mówię o takiej, która smakuje jak jabłko z cynamonem.

Jest naprawdę niesamowita, nawet kiedy sprawia, że moje gardło piecze od ilości cynamonu. Choć to, jakby nie patrzeć, też jest tak dziwnie przyjemne. Na swój własny sposób. A poza tym, ona pachnie jak niebo i cudownie rozgrzewa. Będzie absolutnie wspaniała na chłodne, jesienne wieczory. No, na zimowe również.

W tym roku, czego nie robiłam nigdy wcześniej, chcę też zrobić bukiet z opadniętych, suchych liści. Kiedy już będą spadać, udam się na spacer i pozbieram najładniejsze. Im więcej będą miały kolorów, tym lepiej. Najbardziej chciałabym znaleźć liście klonu, bo jest to moje ulubione drzewo, a ich kształt jest po prostu najpiękniejszy. Ale wszystkie inne również przygarnę. Trzeba brać, co natura brała.

Gdy już będę mieć ich wystarczająco dużo, włożę je do wazonu i postawię w widocznym miejscu. Pewnie przy oknie.

Zrobienie czegoś takiego kojarzy mi się z "Anią z Zielonego Wzgórza". Nie pamiętam, czy ona też zbierała liście, ale wcale by mnie to nie zdziwiło.

Na mojej liście nie może oczywiście zabraknąć maratonów filmowych. Nie obchodzę Halloween w taki stereotypowy sposób. Nie przebieram się i nie zbieram cukierków ani nie imprezuję. Ale za to uwielbiam oglądać filmy. W wolnej chwili przygotuję sobie specjalną listę filmów, które obejrzę tej jesieni. I oczywiście się nią z Wami podzielę!

A teraz podzielcie się, jakie Wy macie jesienne zwyczaje!

Co dalej z tym blogiem?

Uwielbiam prowadzić bloga. Pisanie o rzeczach, które mnie fascynują jest naprawdę wspaniałe. Daje mi to radość i przede wszystkim umożliwia dzielenie się nią z innymi.

Ale ostatnio zaczęłam się zastanawiać, jaki kształt powinnam nadać Tęczowym Myślom. Piszę tu tak naprawdę o wszystkom. A zdążyłam się już zorientować, że blogi wielotematyczne nie są zbyt popularne. O wiele lepiej wybijają się te skupiające się na jednej konkretnej dziedzinie.

Więc co dalej?

źródło

Nie żebym zamierzała zrezygnować z pisania tego bloga. Co to, to nie.

Ale muszę się zastanowić, jak chcę go dalej prowadzić. Fajnie by było, gdyby udało mi się go tak ulepszyć, by rzeczywiście ktoś chętnie do niego przychodził.

Jestem świadoma tego, że moje życie nie jest zbyt ciekawe. I wcale nie dziwię się innym, że nie chcą o nim czytać. Ale mój problem polega na tym, że nie potrafię znaleźć w nim tej jednej najważniejszej rzeczy, o której inni chętnie by czytali. Co prawda, kocham pisać i czytać książki, ale o tym mówię już gdzie indziej.

Zakładając Tęczowe Myśli, chciałam, aby było to miejsce, w którym mogę wyrazić siebie. Być sobą i dzielić się z innymi tym, co sprawia mi przyjemność. Przynajmniej udawać, że moje życie jest ciekawsze, niż naprawdę.

I chyba właśnie to robię. Dla siebie.

Myślę o tym, by od teraz na tym blogu skupiać się na opisywaniu moich doświadczeń i spostrzeżeń. Ewentualnych przygód czy wycieczek. W mojej głowie kłębi się wiele myśli, a ja chcę je wyrazić.

Gdybym miała ściślej określić, o czym teraz chcę tu pisać, wymieniłabym kilka rzeczy:
  • Przemyślenia na różne tematy
  • Ważne wydarzenia w moim życiu
  • Przygody, wycieczki i odrobina fotografii
  • Codzienne życie

Tak, wiem że część z tych tematów już pojawiała się na tym blogu. Ale teraz chcę mocno zwęzić tę listę. Od teraz Tęczowe Myśli będą moim swoistym pamiętnikiem i... Kto wie, może ktoś znajdzie oparcie w moich doświadczeniach, poczuje, że nie jest w nich sam.

Dajcie znać, czy będziecie czytać takie wpisy!

Zaczęłam klasę maturalną

No i stało się. Dziś zostałam maturzystką.

Nadal jest mi trudno w to uwierzyć. Nie mam pojęcia, kiedy minął cały ten czas. Przecież ja dopiero zaczynałam liceum!




Szczerze mówiąc, maturzystką wcale się nie czuję. Nie zaszła we mnie żadna magiczna zmiana, której mogłabym się spodziewać. Nie było fajerwerków ani nawet smutku.

Jedyne, co czuję w związku z tym, to lęk. Bo naprawdę boję się matury. Być może ona wcale nie będzie taka zła, jak wszyscy straszą. Ale właśnie. Przez to, że nauczyciele tak nią straszą, to w moich oczach urosła do rozmiaru przerażającej bestii.

Mówi się, że nie tak straszny diabeł, jak go malują. I ja mam nadzieję, że to prawda. Egzamin ósmoklasisty okazał się być w porządku. Więc może teraz będzie podobnie?

Ale najbardziej to ja chcę się już wydostać z tego... edukacyjnego absurdu.