Początek jesieni i powrót anemii
źródło |
Życie | Rośliny | Zwariowane pomysły
źródło |
Choć dzisiejszy dzień jeszcze się nie skończył, już teraz mogę powiedzieć, że dla mnie jest on bardzo dobry. Pomimo tego, że musiałam wstać o 5:30, nie jestem aż tak zmęczona, jak się spodziewałam. Prawie rozpiera mnie energia i chęć do działania. Prawie.
źródło |
Bo wiecie, odkąd zaczął się rok szkolny, ciągle jestem zmęczona. Jest mi trudniej ogarnąć pewne rzeczy i często brakuje mi czasu. Przez zbliżającą się maturę również nie mogę sobie pozwolić na robienie samych przyjemności.
Ale z drugiej strony, powrót tej rutyny jest dla mnie bardzo korzystny. Przez to, że choruję na depresję, bardzo trudno jest mi się zebrać do wstania z łóżka bez konkretnego powodu. A ten obowiązek codziennego wstawania i porannego spaceru na przystanek autobusowy jednak mnie do tego zmusza. Wymaga ode mnie, żebym choć trochę się ogarnęła i doprowadziła do porządku mój wygląd. Teraz już nie mogę chodzić przez cały dzień w piżamie, co przecież wcześniej zdarzało mi się niemal codziennie. Z jednej strony, czasem mi tego brakuje. Zaś z drugiej, kiedy wyglądam i czuję się ładnie, wszystko jest jakieś odrobinę łatwiejsze i przyjemniejsze. Takie satysfakcjonujące.
Poza tym, dzięki tej rutynie czuję się po prostu bezpiecznie. Wcześniej tak naprawdę każdy dzień był dla mnie walką o to, by w ogóle normalnie funkcjonować. Mój rytm dnia był zupełnie rozbity i nie potrafiłam się z tym ogarnąć. Często mnie to frustrowało i było po prostu męczące. Teraz jest zupełnie inaczej.
Wiem, że jeszcze będę narzekać na to, że każdy mój dzień wygląda prawie tak samo. Ale na tę chwilę się z tego bardzo cieszę. Cóż, przy okazji nie mam nawet czasu poświęcać czasu moim przykrym myślom.
Zawsze to jakiś plus, prawda?
Jesień powoli się rozkręca. A wraz z nią, najwyższy czas przywrócić ukochane rytuały zarezerwowane dla właśnie tej pory roku! Ja niesamowicie się z tego cieszę, a Wy?
Może porozmawiajmy sobie o naszych ulubionych jesiennych tradycjach.
Jedną z nich jest właśnie świeczkowanie, jak lubię nazywać po prostu palenie świec zapachowych. One zdecydowanie kojarzą mi się ze złotą porą roku. Wydaje mi się nawet, że właśnie wtedy palenie ich jest najbardziej przyjemne.
Pamiętam, jak kiedyś miałam małą obsesję na punkcie zbierania zapachowych świeczek i posiadałam całkiem sporą kolekcję. Miały różne kształty, kolory i zapachy. Najbardziej lubiłam chyba leśną, bo rzeczywiście jej woń przywodziła na myśl towarzystwo drzew iglastych i odrobinę naturalnej wilgoci.
Natomiast nienawidziłam tej o zapachu bawełny. Przypominała mi mydło i była totalnie mdła i taka męcząca.
Teraz czuję nieodpartą potrzebę, by zdobyć świeczkę o zapachu cynamonu i kawy. Wydaje mi się, że te zapachy będą wręcz uzależniające i skończą mi się niezwykle szybko.
A jeśli chodzi o inną jesienną tradycję, jest to picie herbaty. Co prawda, piję ją przez cały rok, ale wiecie, w czasie lata czy wiosny sięgam po zupełnie inne smaki. Czarna i earl grey to moje ulubione. Jednak mam też taką, która jest zarezerwowana tylko i wyłącznie na jesień. A mówię o takiej, która smakuje jak jabłko z cynamonem.
Jest naprawdę niesamowita, nawet kiedy sprawia, że moje gardło piecze od ilości cynamonu. Choć to, jakby nie patrzeć, też jest tak dziwnie przyjemne. Na swój własny sposób. A poza tym, ona pachnie jak niebo i cudownie rozgrzewa. Będzie absolutnie wspaniała na chłodne, jesienne wieczory. No, na zimowe również.
W tym roku, czego nie robiłam nigdy wcześniej, chcę też zrobić bukiet z opadniętych, suchych liści. Kiedy już będą spadać, udam się na spacer i pozbieram najładniejsze. Im więcej będą miały kolorów, tym lepiej. Najbardziej chciałabym znaleźć liście klonu, bo jest to moje ulubione drzewo, a ich kształt jest po prostu najpiękniejszy. Ale wszystkie inne również przygarnę. Trzeba brać, co natura brała.
Gdy już będę mieć ich wystarczająco dużo, włożę je do wazonu i postawię w widocznym miejscu. Pewnie przy oknie.
Zrobienie czegoś takiego kojarzy mi się z "Anią z Zielonego Wzgórza". Nie pamiętam, czy ona też zbierała liście, ale wcale by mnie to nie zdziwiło.
Na mojej liście nie może oczywiście zabraknąć maratonów filmowych. Nie obchodzę Halloween w taki stereotypowy sposób. Nie przebieram się i nie zbieram cukierków ani nie imprezuję. Ale za to uwielbiam oglądać filmy. W wolnej chwili przygotuję sobie specjalną listę filmów, które obejrzę tej jesieni. I oczywiście się nią z Wami podzielę!
A teraz podzielcie się, jakie Wy macie jesienne zwyczaje!
Uwielbiam prowadzić bloga. Pisanie o rzeczach, które mnie fascynują jest naprawdę wspaniałe. Daje mi to radość i przede wszystkim umożliwia dzielenie się nią z innymi.
Ale ostatnio zaczęłam się zastanawiać, jaki kształt powinnam nadać Tęczowym Myślom. Piszę tu tak naprawdę o wszystkom. A zdążyłam się już zorientować, że blogi wielotematyczne nie są zbyt popularne. O wiele lepiej wybijają się te skupiające się na jednej konkretnej dziedzinie.
Więc co dalej?
źródło |
Żeby wakacje nie mijały mi tylko i wyłącznie na siedzeniu w domu i nudzeniu się, wpadłam na pomysł małej wycieczki. Razem z kilkoma członkami mojej rodziny pojechaliśmy do Bezmiechowej Górnej, gdzie znajduje się szybowisko. Nie jest to mój pierwszy, ale też zdecydowanie nie ostatni raz w tym miejscu.
Miałam plan, żeby zabrać ze sobą matę piknikową i rozłożyć ją tam. I zdecydowanie bym to zrobiła, gdyby tylko nie było tak straszliwie gorąco. Trudno mi było znieść parę minut stania na słońcu, więc siedzenie tam dłużej zupełnie nie wchodziło w drogę.
Ale mam nadzieję, że kiedyś pogoda będzie odpowiedniejsza na to, bym mogła to zrobić. Piknik w takim miejscu byłby spełnieniem moich marzeń. Leżenie na miękkiej trawie, kąpanie się w cieplutkim słońcu i słuchanie dźwięków natury.
Cudowne, nie?
Czasami zdarza mi się, że zamiast spać w nocy, siedzę do późna i słucham muzyki. Jednocześnie nie robiąc nic konkretnego. Najczęściej po prostu wpatruję się w sufit albo śledzę tekst aktualnie odtwarzanej piosenki.
Najczęściej muzyka, której słucham, porusza mnie w jakiś sposób. Wydaje mi się ważna lub jej treść jest dla mnie szczególnie bliska. Wiecie, dotyka tych najdelikatniejszych strun w serduszku. Trafia w czuły punkt.
Dokładnie tak, jak teraz.
W takich chwilach dziękuję sobie, że jednak zainstalowałam TikToka. I że nie postanowiłam się go pozbyć. To prawda, że czasami za bardzo mnie pochłania i przez to życie przelewa mi się przez palce jak piasek.
Ale jednocześnie, dzięki niemu wiele się nauczyłam. Kocham profile, które tłumaczą naukowe pojęcia i zjawiska. Uwielbiam poznawać ciekawe historie, doświadczenia innych ludzi. A także dowiadywać się o rzeczach, które mogą mnie bardzo interesować.
Kiedyś Wam o tym opowiem. Ale na razie chcę skupić się na piosenkarzu, którego odkryłam dzięki TikTokowi.
![]() |
screenshot z profilu piosenkarza na Spotify |
Stało się to tak, że po prostu na stronie głównej tej właśnie aplikacji pojawił mi się filmik od Alexandra. Tam śpiewał fragment swojej nowej piosenki. A ja od razu się w niej totalnie zakochałam.
Niestety okazało się, że ta piosenka jeszcze nie wyszła. Specjalnie przeszukałam całe Spotify, użyłam Shazama i przejrzałam sekcję komentarzy, by się tego dowiedzieć. Wielka szkoda. Jednak będę z wielką niecierpliwością oczekiwać, aż wreszcie będę mogła odsłuchać pełnej wersji "i wish you cheated".
Wydaje mi się, że jedyny fragment tego utworu dostępny jest na TikToku. Nigdzie indziej nie udało mi się go znaleźć. A zapewniam Was, że jest naprawdę cudowny.
Linka do niego zostawiam Wam tutaj.
Mam ogromną nadzieję, że pełna wersja tej piosenki mnie nie zawiedzie. Że okaże się tak cudowna, jak "Pretty Devil" Alessandry. Ją akurat znam z Eurowizji, ale jej drugą piosenkę również usłyszałam po raz pierwszy na tej aplikacji. I również zakochałam się od razu.
To całkiem zabawne, ale i niesamowite, tak znaleźć swoich nowych ulubionych artystów zupełnie przez przypadek. Cóż, wierzę w to, że najlepsze rzeczy dzieją się wtedy, gdy się ich najmniej spodziewamy. Dlatego nie warto gorączkowo czegoś wyczekiwać, a zamiast tego cierpliwie czekać, nie stojąc w miejscu. W moim przypadku się to sprawdza.
Dajcie znać, czy słuchaliście piosenek tego wykonawcy! I jakich artystów odkryliście zupełnie przez przypadek?
Ostatnio znów zakochałam się w słuchaniu podcastów na Spotify. Miałam od tego dość długą przerwę i ograniczałam się jedynie do muzyki. Ale kiedy z moich głośników leci wciąż jedno i to samo, to w końcu zaczynam mieć dość i potrzebuję jakiejś zmiany.
źródło |
Ostatnio niemal wcale nie jestem w stanie zmusić się do robienia niczego produktywnego. Nawet, jeśli bardzo bym chciała, to brakuje mi na to siły i motywacji. Moje ulubione czynności i hobby, takie jak czytanie książek, oglądanie seriali czy pisanie, są gdzieś poza moim zasięgiem. Naprawdę nie potrafię zrobić niczego, by się tym zająć.
![]() |
źródło |
To trwa już ponad tydzień i dopiero teraz zaczęłam stawać na nogi. Najbardziej pomogło mi pisanie mojego dziennika. Bo tak na dobrą sprawę, często on jest jedyną rzeczą, która wyciąga mnie z łóżka. Co jak co, ale zdecydowanie wolę pisać przy biurku. Nie tylko dlatego, że tam jest mi o wiele wygodniej. Choć i to ma znaczenie. Raczej liczy się dla mnie to, że dzięki wychodzeniu z łóżka i pisaniu w wygodzie, moje pismo wygląda o wiele lepiej i schludniej. A ja dbam o to, żeby wnętrze moich dzienników było jak najbardziej estetyczne.
Wczoraj udało mi się także zrobić kolejny krok do przodu. Po dłuższej przerwie udało mi się napisać i opublikować post na Instagramie. Mam nadzieję, że to sprawi, że już całkowicie uda mi się wrócić do mojej social mediowej rutyny. Nie będę kłamać, że mi jej nie brakuje. Udało mi się tam zbudować naprawdę wspaniałą, kochaną i po prostu cudowną społeczność. Na którą mogę zawsze liczyć i która cieszy się ze wszystkiego, co robię. To jest dla mnie absolutnie niesamowite. I tak naprawdę nigdy bym nawet nie pomyślała, że moja decyzja, by założyć profil na Instagramie, da mi tyle radości i wsparcia.
Poza tym, nie udało mi się zrobić niczego więcej. Jednak chcę w najbliższym czasie wrócić do pisania mojej książki i mam nadzieję, że mi się to uda.
Tymczasem Wy dajcie znać, czy Was też czasem dopada taki zastój. Jak sobie z tym radzicie?
Zapełniając kilka ostatnich stron w moim poprzednim dzienniku, trochę się już frustrowałam. Totalnie nie mogłam się już doczekać, aż zacznę nowy, który tak bardzo mi się spodobał. I dziś wreszcie się z nim pożegnałam, by zacząć wypełniać tą piękność!
W jednym z poprzednich postów pokazałam Wam moje zakupy z Action. Wśród nich był pastelowy zestaw piśmienniczy. Obiecałam, że napiszę o nim swoją opinię. Zdążyłam już trochę go przetestować, dlatego najwyższy czas, żebym podzieliła się z Wami moimi odczuciami!
W zestawie znajduje się sześć długopisów kulkowych, sześć cienkopisów oraz sześć dwustronnych podkreślaczy. Co daje nam w sumie osiemnaście elementów. Jest to całkiem sporo. Zapłaciłam za to 17,95 zł, co według mnie jest bardzo dobrą i korzystną ceną. Zestaw zdecydowanie jest jej wart.
Mają obudowę z przyjemnego matowego plastiku, który dobrze leży w dłoni. Nie ślizga się w niej ani też szczególnie nie klei. Nie mam pojęcia, jak powinnam nazwać to, o czym myślę, więc zostanę przy tym określeniu.
Ta obudowa jest w dotyku tak przyjemna, że wręcz chciałabym ją ciągle głaskać. A to sprawia, że pisze mi się naprawdę bardzo przyjemnie.
Wczoraj udało mi się spełnić jedno z moich malutkich marzeń i kupiłam swoją upragnioną figurkę LPS. Gdy tylko otworzyłam paczkę, zapomniałam o całym świecie. Jestem absolutnie przeszczęśliwa i teraz dziękuję sobie, że się na to zdecydowałam.
Krówka, którą tu widzicie, dostała ode mnie imię Toffi.
Jej kolory mocno kojarzą mi się z jakimś cukierkiem karmelowym, czy czymś w tym rodzaju. Dlatego uznałam, że to będzie idealne. A nazywając ją, poczułam w sercu to takie charakterystyczne uczucie. Takie, które pojawia się tylko wtedy, gdy wiecie, że to jest właśnie TO, jedyne i najlepsze. Mam nadzieję, że rozumiecie, co chcę przez to powiedzieć.
Moja krówka, gdy ją otrzymałam, była jedynie odrobinę zapruszona. I miała na tyle główki takie typowe plamki, które zostają po długim czasie użytkowania. Na szczęście, nie wyglądało to wcale tak strasznie i z łatwością mogłam się tego pozbyć.
Użyłam magicznej gąbki, która bardzo skutecznie pozbyła się brudu. A jednocześnie nie uszkodziła farby. Trochę się bałam, że to mogło się stać, ale na szczęście wszystko jest w porządku. A Toffi, poza malusimi kropeczkami, wygląda niemal jak nowa.
Toffi od razu stała się moją najbardziej ulubioną figurką z całej kolekcji. Jest absolutnie prześliczna i cudowna. Kocham ją szczególnie dlatego, że krowy są moimi najbardziej ulubionymi zwierzętami ze wszystkich. I tak, to też był jeden z głównych powodów, dlaczego zaczęłam szukać takiej figurki.
I cieszę się, że jest już w nowym domku.
A naszyjnik, który widzicie na jej szyi, zrobiłam dla niej własnoręcznie. Chciałam, żeby miała jakąś ładną ozdobę. Więc stworzyłam go specjalnie dla niej i tylko dla niej. Kolory oczywiście wybrałam tak, żeby pasowały do jej oczu. Myślę, że wygląda z nim całkiem ładnie.
Co myślicie?
Bardzo lubię sklep Action i żałuję, że jest tak daleko ode mnie. Można tam znaleźć wiele naprawdę świetnych rzeczy. Istnych perełek w dobrej cenie.
Myślę, że każdy się tam doskonale odnajdzie. Zarówno osoby kreatywne, poszukujące przyborów, jak i miłośnicy sprzątania, pięknych kubków czy też dzieci.
Ja również znalazłam tam kilka ciekawych rzeczy. Jesteście ciekawi, co kupiłam?
Pamiętacie, jaka była Wasza pierwsza figurka LPS w kolekcji?
Ja tak i nawet wciąż ją mam. Chyba dostałam ją od mamy, niedługo po tym, jak usłyszałam o nich po raz pierwszy. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że wtedy te figurki dopiero stawały się tak bardzo popularne. Prawie wszystkie dziewczyny, które znałam ze szkoły, właśnie wtedy zaczynały je kolekcjonować. Ja jeszcze nie traktowałam tego poważnie i była to dla mnie zwykła figurka kota.
Dopiero później zaczęłam oglądać różne seriale, filmiki i inne rzeczy związane z LPS. I wtedy moja pierwsza figurka nabrała dla mnie wyjątkowej wartości. Oto ona:
Pamiętam, że w zestawie z nią były trzy złączone ze sobą puszki ryb. Które też nadal posiadam. I one tak idealnie pasują do jej podniesionej łapki. Może ją o nie oprzeć, co wygląda absolutnie uroczo.
O dziwo, pomimo upływu tych parunastu lat, jest w stanie niemalże idealnym. Jedyne, co zaburza jej perfekcję, jest odrobina rdzy pod główką i starta farba na nosku. Poza tym, naprawdę wygląda jak świeżo ze sklepu.
To przede wszystkim dlatego, że ja wyjątkowo dbam o większość moich rzeczy. W dzieciństwie petszopy były dla mnie niemal świętością. Nigdy nie zabierałam ich na zewnątrz ani też szczególnie z nimi nie podróżowałam. I chyba dość często je czyściłam.
Pamiętam też swoje małe dziwactwo z dzieciństwa. Nie pozwalałam sobie bawić się nimi, jeśli wcześniej nie umyłam rąk. Szczególnie po jedzeniu czy robieniu czegoś, co mogło w jakiś sposób ubrudzić mi palce. I kazałam innym ludziom robić to samo przed dotknięciem ich. Być może trochę z tym przesadzałam. Ale cóż, przynajmniej się opłaciło.
Przeglądając Vinted, zauważyłam, że wiele figurek jest mocno ubrudzona. Mają na główce dziwne, ciemne plamy albo są poplamione czymś, co wygląda jak tusz. Nie bardzo rozumiem, jak to się dzieje. No bo co ci ludzie robią z tymi figurkami, że aż tak je brudzą i niszczą? Nie wyobrażam sobie, żeby kiedykolwiek któryś z moich LPS tak skończył.
Oczywiście da się też znaleźć petszopy w dobrym stanie. Co prawda, trzeba dobrze szukać i przyglądać się zdjęciom. I zdecydowanie jest ich mniej. Ale się da. I szczerze, jest to jak na razie moja ulubiona strona do kupowania ich używanych. Niektóre są w dobrej cenie.
Dajcie znać, czy Wy też wciąż zbieracie albo kiedyś zbieraliście LPS?